Berlin z perspektywy dwóch kółek
Korzystając z jednego z 'dłuższych' weekendów wiosennych, postanowiliśmy rodzinnie wybrać się na rower... a żeby nie było nudno, wybraliśmy Berlin.
Jako, że stolica naszych sąsiadów znacznie się, dzięki EURO, do nas przybliżyła, postanowiliśmy sprawdzić, jak wygodne jest nowe połączenie. A że świeżo zbudowany odcinek był jeszcze darmowy, nie czekaliśmy długo.
Transport rowerów (trzech) nie okazał się problemem, ponieważ jestem szczęśliwym posiadaczem bagażnika na tylną klapę, który bezproblemowo dał radę, w tej około pięciogodzinnej wyprawie. Zakwaterowanie, dzięki serwisowi booking.com też okazało się bezproblemowe (i cenowo dostępniejsze niż niejedno Polskie miasto), także sprawnie i szybko dotarliśmy na miejsce i z rana gotowi byliśmy do zdobywania Berlina na rowerze.
Nasze pierwsze spostrzeżenia dotyczyły samej infrastruktury i największym szokiem było to, że wcale nie powala na kolana w porównaniu do naszej. Większość nawierzchni to niewygodna i rozpadająca się na części kostka w kolorze czerwonym, a bardzo rzadko trafialiśmy na asfalt czy inne rodzaje podłoża. Cieszył natomiast całkowity brak krawężników, po prostu nie ma i koniec - niezależnie czy chodzi tu o drogi rowerowe, czy o chodniki. Krawężniki w ani jednym miejscu nie przeszkadzają tym co mają jakiekolwiek koła. I nie mówię tu o wyrównaniu dolewką z asfaltu, czy coś w tym stylu - nigdzie przy przejściach, czy przejazdach, krawężnik nie był wyżej niż centymetr. Bardzo interesująca bywała szerokość dróg rowerowych, bo choć nie mierzyłem ich miarką, to momentami (i to nie rzadko) szerokość była mniejsza niż jakieś 150cm dla jednokierunkowej trasy. Nikomu to nie przeszkadzało, bo choć czasem trudno było wyprzedzić na takiej trasie to absolutnie nikt tym się nie przejmował i wszelkie tego typu manewry wykonywane były albo po prawej - przez chodnik, albo po lewej - po ulicy. W wielu miejscach spotkać można było śluzy rowerowe - gdzie rowerzysta zatrzymuje się daleko przed kolumną samochodów i jako pierwszy opuszcza skrzyżowanie. Dla nas dość trudno było się do tego przyzwyczaić, bo śluzy często znajdowały się poza linią świateł i trzeba było wystartować po prostu jak auta przestawały jechać... kwestia przyzwyczajenia się, a u nas jeszcze ze świeczką takowych trzeba by szukać, więc nie było łatwo.
W wielu miejscach można było się spotkać ze specjalną dla rowerzystów sygnalizacją świetlną - wynalazkiem w naszym kraju praktycznie niespotykanym. Ważnym odnotowania faktem jest to, że drogi rowerowe w 90% są jednokierunkowe i prowadzą po prawej stronie zwykłej drogi, natomiast na skrzyżowaniach znajdują się wyraźne pasy dla skręcających rowerzystów, które prawdę mówiąc czasem mnie przerastały...
Tyle pod względem jakości. Jeśli chodzi o ilość, to tu podobieństwa kończą się całkowicie. W Berlinie praktycznie nie ma miejsc gdzie dróg rowerowych w ogóle nie ma. Jeździliśmy w centrum, w parkach, po terenach podmiejskich i rekreacyjnych, oraz wzdłuż autostrad - gdzie wyznaczony został dodatkowy pas oddzielony od autostrady betonowymi blokami. W sporadycznych przypadkach, gdy coś takiego się zdarza i droga dla rowerów znika, prawy pas w większości zajmują rowery, a cały ruch samochodowy ucieka na lewy i nawet na trójpasmowych ulicach nie czułem się na rowerze niebezpiecznie. Pytanie oczywiście brzmi, czy najpierw było jajko czy kura, w każdym razie widoczny skutek jest taki, że rowery są wszędzie. Absolutnie wszędzie.Znamienitą sprawą, co do której zorientowaliśmy się dopiero po kilku dniach pedałowania w błogości - to to, że w czasie całego pobytu nie przytrafił nam się jeden przypadek, kiedy musieliśmy zsiąść z roweru żeby dalej kontynuować naszą podróż. ANI RAZU.W każdym przypadku, kiedy ścieżka się kończy jest ona naturalnie wprowadzona w jezdnię z wcześniejszym ostrzeżeniem dla kierowców, w postaci oznakowania poziomego. Jeżeli mamy zamiar skręcić w lewo, czy prawo z drogi rowerowej zawsze jest taka możliwość. Czasem oczywiście postoimy na światłach (ustawionych dla skręcających rowerzystów) - przy czym nigdy nie blokując pasa tym co jadą dalej prosto, a na specjalnym pasie skrętu. Czasem musimy wjechać na jezdnię, ale zawsze bezpiecznie i 'legalnie'. Nigdy nie przytrafia się, że chcąc skręcić w lewo musimy zejść z roweru, przejść na pasach na drugą stronę i dopiero tam znowu włączyć się do ruchu na przeciwległym pasie. Oczywiście cała infrastruktura nie kończy się tylko na drogach. Mamy tu całkowity, sprawny system, gdzie wszystko współgra ze wszystkim - a więc stojaki dla rowerów (wszędzie) możliwość zabrania roweru do pociągu (przedziały rowerowe) podjazdy, windy... słowem rowerem można pojechać i jeździ się wszędzie.
Co najważniejsze wokół widać nie tylko możliwości techniczne, ale też zupełnie inne zachowania i nastawienie ludzi podróżujących po mieście. Najbardziej rzuca się w oczy to, że rowery są integralną częścią Berlina, są częścią przepływu, a nie nienaturalnym przeszczepem, który w każdej chwili może zostać odrzucony przez organizm. Tutaj dopiero widać, że tak jak od jakiegoś czasu w naszym kraju, samochody przestały być środkiem transportu dla specjalnej grupy ludzi i za kółkiem widać ludzi starych, młodych, kobiety, mężczyzn bogatych do bólu i zwykłych mieszkańców, tak rower w Berlinie jest wyrazem czystej wolności - starzy, młodzi, biedni, bogaci, kobiety, mężczyźni, ci co się spieszą, ci co zwiedzają, tacy co pracują na rowerach i tacy co do pracy na rowerach, słowem - KAŻDY. Nikt nikogo nie musi przekonywać, zachęcać, tłumaczyć - każdy to widzi i wie. Rower jest jednym z najlepszych, najszybszych, najtańszych i najsprawniejszych środków transportu. U nas ciągle rowerzysta to albo biedak, albo dzieciak, student (czyli biedny dzieciak) albo jakiś cyklista, psiamać- wariat-szaleniec. No i ewentualnie jeszcze rodzina jadąca w weekend na Barbarkę.
Ale co najważniejsze - to fakt, że nikt nikogo tutaj podczas 'przemieszczania się' nie strofuje, nie uczy, nie opieprza, każdy ma szacunek do pozostałych i tak na ulicy roi się od rowerzystów i nikt nie trąbi, na drodze rowerowej nie dzwoni się na pieszych dlatego, że na nią weszli - jeżeli ktoś dzwoni, to dlatego że sam nie ma całkowicie możliwości jechać dalej, albo chce ostrzec kogoś że się zbliża. Mamy wspaniałą, płynącą rzekę, flow komunikacyjny pełen ludzi, tramwajów, aut rowerów, rolkarzy, deskorolkarzy, hulajnóg, motorowerów, skuterów.... wszystko współistniejące w pozytywnym nastawieniu! Każdy kierowca skręcający, w prawo wie, że musi sprawdzić czy nie ma rowerzystów jadących dalej prosto (u nas takie prawo weszło dopiero w zeszłym roku i jeszcze długo zanim nabierzemy takich przyzwyczajeń) i pozwolić im bez zbędnego zatrzymywania czy zwalniania pojechać dalej.
Nasz prawie tygodniowy pobyt skończyliśmy zadowoleni i z taką ilością kilometrów w nogach jakiej nigdy rodzinnie nie zaliczyliśmy - wszystko dzięki dobrej atmosferze, bezpieczeństwu i wspaniałej pogodzie. Do zobaczenia, zwiedzenia i posmakowania klimatów jest tak dużo, że tydzień nie wystarczy. Berlin jest mieszanką krajobrazów, kultur, klimatów i zieleni. Zachęcam gorąco do sprawdzenia moich opinii na własnej skórze i wyskoczenia do sąsiadów na najbliższy 'długi' bądź krótszy weekend!
A ja, na miejscu staram się jako rowerzysta być bardziej tolerancyjny dla pieszych, jako pieszy patrzę czy nie wchodzę w drogę rowerom i zaciskam tylko zęby jak po palcach przejedzie mi rolkarz a jako kierowca szukam uważnie rowerów przecinając ich drogę, bo na co dzień cały czas my i nasi bliscy zmieniamy swoją rolę - kierowca, turysta, rowerzysta, pieszy... pomagajmy sobie nawzajem dotrzeć do celu! :)
Opublikowane także na stronie www.rowerowytorun.com.pl
0 komentarze :
Prześlij komentarz