Islandia Kraina Otwartych Przestrzeni i Wody
Ten rok, to dla mnie rok spełniania marzeń podróżniczych (mam nadzieję, że to nie koniec świata). Minęło czasu mało-wiele od mojego ostatniego podróżnego wpisu, a ja znowu powróciłem o okolice arktyczne, choć tym razem kilka stopni bardziej na południe niż ostatnio, ale za to o kraina jest o wiele bardziej surowa i inna od tego co do tej pory widziałem. Poza tym... jest to miejsce oddalone o niespełna 300km od Grenlandii. No i technicznie rzecz biorąc to moja pierwsza wizyta w Ameryce!
Dodatkowo do serii spełnionych marzeń udało się też dorzucić obserwacje zorzy polarnej :) Okazało się, że nie jest aż tak zielona... ale ciągle jest niesamowitym widowiskiem, które naprawdę trzeba zobaczyć. Niestety podczas mojego krótkiego pobytu była tylko jedna noc z czystym niebem, więc udało się to tylko raz.
W słuchawkach leci Heilung a ja redaguję ten wpis (nie znacie, Heilunga???... ja polecam)
Islandia zawsze kojarzyła mi się z odległą, pustą, zimną krainą wikingów - znana jako "krainą ognia i lodu". My pojawiliśmy się tutaj już po sezonie turystycznym. Ogień z wnętrza ziemi ciągle wydaje się obecny - głównie dzięki wodzie, która od niego ucieka poprzez ziemię dymiąc i wyjąc. Ale po tym pobycie, dla mnie Islandia to przede wszystkim przestrzenie. Przestrzenie, które wsysają wszystkie dźwięki i kolory. Przestrzenie surowe, puste, bez ludzi, zwierząt, lasów, samochodów. Monochromatyczne, albo w trzech kolorach, gdzie najczęściej pojawiają się czarny (zastygła magma, tufy), biały (śnieg, szron) i brązowy (zwiędłe trawy, albo nisko wiszące słońce, rude żużle wulkaniczne). Ten ostatni - pochodzący od słońca powoduje, że fotograficzna "złota godzina" trwa tutaj (przynajmniej w tym czasie roku) cały dzień - tu jest tylko wschód i zachód, nic poza tym.